Wspomnienia Kazimierza Moczarskiego „Rozmowy z katem" przeczytałem prawie pół roku temu. Książka działacza antyhitlerowskiego podziemia i żołnierza Armii Krajowej jest w najwyższym stopniu interesująca i pouczająca. To wspaniały przekrój minionej epoki, której oddech wciąż odczuwamy w naszej codzienności. Wyjątkowość książki Moczarskiego polega na tym, że jej główna część poświęcona jest wspomnieniom… generała SS Jürgena Stroopa, z którym w 1949 roku w jednej celi znalazł się polski konspiratorr (tam też znalazł się zawodowy oficer policji Gustav Schielke). Podczas gdy nad więźniami toczył się proces sądowy, przez 255 dni byli zdani sami na siebie i mogli wymieniać się wspomnieniami z wojny…
Stroop był głównym uczestnikiem i oskarżonym w procesie dotyczącym getta warszawskiego, którego likwidacją bezpośrednio dowodził w kwietniu 1943 roku. Generał SS również „zostawił ślad" na Ukrainie, na Kaukazie, w Grecji i otwarcie dzielił się z Moczarskim planami hitlerowskiego kierownictwa wobec tych krajów. Być może właśnie dlatego książka Kazimierza Moczarskiego została włączona do programu szkolnego w Polsce, ponieważ nie pozostawia żadnych iluzji co do planów nazistowskiego kierownictwa wobec podbitych narodów. Niestety, jest praktycznie nieznana na Ukrainie. W 2009 roku tłumaczenie na język ukraiński zostało wydane w Czerniowcach nakładem 1500 egzemplarzy.
Dlatego w tym artykule zostaną przytoczone najbardziej interesujące fragmenty książki, dotyczące Ukrainy i aktualne do dzisiaj.
Stroop bardzo często w swoich wspomnieniach wracał do Ukrainy, którą bardzo polubił w związku z tym, że wiązał z nią osobiste i rodzinne plany po zwycięskiej wojnie z ZSRR. Po raz pierwszy Jürgen Stroop trafił na Ukrainę pod koniec grudnia 1941 roku.
Wtedy przyjechałem do Heinricha Himmlera, — opowiadał Stroop. — W określonej miejscowości między Dniestrem a Bugiem stał pociąg sztabowy Reichsführera SS. Kilka pancernych wagonów, doskonale wyposażonych do normalnego funkcjonowania służbowego i obrony. Oprócz wagonu konferencyjnego i wagonów sypialnych, w skład pociągu wchodziły kancelaria z maszynownią i inne wagony: restauracja, łączności radiowej i telefonicznej, a także dla bojowych oddziałów ochrony. Miejsce postoju było zamaskowane siatkami i makietami krzewów. W promieniu kilku kilometrów rozmieszczały się pierścienie dużych i małych oddziałów SS. Ruch samochodowy i konny – na specjalne przepustki. Fakt, że tam stał pociąg Heinricha Himmlera, był ściśle utajniony.
— Długo przebywał Himmler w takich miejscowościach? – zapytał z zainteresowaniem Schielke.
— Dzień, dwa, czasami i dłużej. Ale Reichsführer, jeden z najważniejszych ludzi Rzeszy, musiał stale jeździć po Niemczech i Europie.
— Jeździł stale tylko specjalnym pociągiem? - ponownie pyta Schielke.
— Przede wszystkim nie pociągiem, a kilkoma pociągami, ponieważ Himmler miał do swojej dyspozycji ich kilka. Poza tym podróżował samochodami, a w razie ostrej konieczności – samolotami. Ale Heinrich Himmler nie lubił samolotów.
— ...mówią, że w samolocie często go wymiotowało, — wtrącił Schielke. — Zdrowie miał niezbyt dobre i zawsze trzymał przy sobie swojego doktora – mówili, że znachora, specjalistę od chorób nerkowych i żołądkowych.
— Więc jak to było z pańską wizytą w pociągu Himmlera? – pytam.
— Heinrich Himmler zamierzał podjąć decyzję w sprawie formowania pułku SS z miejscowych Volksdeutschów. Miałem wypowiedzieć swoją opinię na ten temat i ewentualnie potem sprawować kontrolę nad podobnymi jednostkami na południu Rosji. Do tego pomysłu odnosiłem się sceptycznie, ponieważ do Volksdeutschów z południowych terytoriów Rosji jako esesmanów nie było zaufania. Przedstawiłem swój pogląd, a później Himmler wtajemniczył mnie w tajne plany budowy specjalnej magistrali Południowy-Wschód, która otrzymała nazwę D-4 i łączyła Lwów ze Stalino (Donieck – przyp. Jurija Romanenki). Strategiczne i ekonomiczne znaczenie trasy było oczywiste. Otrzymawszy w adiutanturze Reichsführera dokładne instrukcje, w styczniu 1942 roku wraz z kilkoma generałami SS wziąłem udział w naradzie w południowo-wschodnim sztabie Wehrmachtu.
— Autostrada miała się kończyć w Stalino?
— Projekty przewidywały jej przedłużenie ze Stalino w dwóch kierunkach. Jednym z nich, na południowy wschód, był Rostów nad Donem i stamtąd, już później, na południowy Kaukaz (w szczególności Kubań), Wielki Kaukaz i Zakaukazie.
— Zamierzaliście wywozić trasą D-4 rudy, węgiel i towary przemysłowe z Krywego Rogu, Zagłębia Donieckiego i Rostowa?
Stroop z otwartością, która rozbrajała:
— Oczywiście! A wraz z tym i produkty rolne z Ukrainy i Kazakii (nazwa zadeklarowanego, ale tak i niezrealizowanego państwa kozackiego na południu Rosji (Don, Kubań, Terek) – przyp. Jurija Romanenki), których bardzo potrzebowała Rzesza. Potroilibyśmy tę produkcję na tak fenomenalnych czarnoziemach i w takim klimacie.
— Trasa D-4 przechodziła przez puste terytoria – w sensie drogowym?
— Nie. Wykorzystywaliśmy sowieckie trasy, rozszerzając je, poprawiając nawierzchnię i prostując ostre zakręty. Niektóre odcinki trzeba było budować od nowa.
Dalej Stroop opowiedział, że na budowę trasy spędzono masę ludzi: Ukraińców i Białorusinów, a także więźniów, którzy budowali szczególnie trudne odcinki. Na pytanie, jak zorganizowano system prac, Stroop odpowiedział:
— Robotników dzieliliśmy na dwie grupy, które składały się z mężczyzn i kobiet – pracowników sowchozów i kołchozów, pochodzących z okolicznej miejscowości. Mieli normy akordowe. Ponieważ trzeba było przyspieszyć prace, płaciliśmy drogownikom więcej niż innym robotnikom, lepiej zaopatrywaliśmy ich w tytoń, cukier, tekstylia i galanterię. Trasę podzieliliśmy na odcinki. Szef każdego odcinka i jego zastępca, który odpowiadał za porządek, mieli łączność radiową ze wszystkimi grupami robotniczymi. W takiej grupie zawsze był zaufany Ukrainiec lub Niemiec z krótkofalową radiostacją, nastrojoną tylko na jedną falę.
— Baliście się radioszpiegów?
— Trzeba było zabezpieczyć się i przed taką możliwością. Ponieważ nawet do tych Ukraińców, z którymi współpracowaliśmy, nie mieliśmy zaufania. System zarządzania za pomocą radiostacji zdał egzamin.
Dalej pominiemy szczegóły budowy trasy D-4, powiedzmy tylko, że zanim wziął na siebie „funkcje drogowe", Oberführer SS Stroop został mianowany pułkownikiem policji (Oberst der Polizei). Wkrótce za zasługi na froncie ilmeńskim i przy budowie trasy D-4 otrzymał stopień Brigadeführera SS i jednocześnie generała majora policji.
Stroop nie opowiadał o swojej działalności w innych miejscach, ale wiadomo było, że był szefem policji i SS w Mikołajowie, Kirowohradzię i Chersoniu.
Jednak przejdźmy do bezpośredniej charakterystyki przez Stroopa perspektyw Ukrainy w składzie Rzeszy:
„Pewnego razu usłyszeliśmy z sąsiedniej celi ukraińską pieśń. Nie rozróżniliśmy słów, tylko melodię, wykonaną cichym barytonem. U każdego z nas z tą pieśnią związane były różne wspomnienia. Stroop uważnie słuchał. Kiedy melodia ucichła, kilka minut milczeliśmy. Potem Stroop zaczął mówić:
— Panie Boże, jak tam cudownie, na Ukrainie. Humus na głębokość jeden metr 80 centymetrów, rodzi bez problemów. Bogaty kraj. Wyobraźcie sobie, jak by to wszystko wyglądało po zakończeniu zwycięskiej dla nas wojny... Piękny wieczór ciepłym latem w moim dworze…
— Pewnie w pałacu, — wtrącam.
— Tak. W pałacu, gdzie moja Gemahlin (żona — niemiecki) dyrygowałaby po europejsku wyćwiczoną służbą. Lokaj przygotowałby stół do kolacji. Porcelana, srebro, kryształ, świeczki. Sehr elegant! Ja w dworze razem z synkiem Olafem, którego uczyłbym jazdy konnej. Wokół spokój, który przerywa się tylko brzęczeniem komarów. Daleki grzmot sowieckich silników, które przepompowują wodę na bakhczę.
— Jak? Zostawilibyście sowieckie silniki na swoich polach?
— Tak, ponieważ ich maszyny są bardzo praktyczne i wytrzymałe. - Stroop dalej marzy. - Słychać rżenie moich rasowych koni na bliskich pastwiskach i ukraińskie pieśni.
— Ukraińskie? – pytam. - Więc nie mielibyście niemieckich robotników, niemieckich chłopów?
— Ależ nie, co pan! Robotnikami w moim majątku przez kilka lat byliby tylko Ukraińcy. To silni i posłuszni robotnicy. Może trochę brudni. Ale ich baby takie cycate. Wiecie dlaczego cycate? Ponieważ ciągle jedzą pestki słonecznika.
— Wspomniał pan o żonie i synu. A gdzie w tym czasie była pańska córeczka Renata?
— Renata? – zastanawia się chwilę – Ona w tym czasie podróżowałaby z mężem po Europie. Zwyrodniałe-Francuzi mają jednak cudowne jedwabie, ubrania, mody, perfumy, wina i koniaki. No i cudowną Riwierę. Dlatego Renata często by tam jeździła na kurorty i robiła zakupy w francuskich sklepach.
— Na czyj koszt?
— Na koszt męża i częściowo mój. Z taką ziemią wystarczyłoby mnie na wiele. Ukraina, Herr Moczarski, to skarb. Zrobilibyśmy z Ukrainy ziemię, która płynęłaby mlekiem i miodem.
— A także krwią Słowian, — krzyknąłem ze złością, ale szybko się opamiętałem i wygładziłem sytuację neutralnymi zdaniami, później pytając:
— Jak duże byłyby pańskie rycerskie posiadłości na Ukrainie – po pańskim zwycięstwie w wojnie?
— Nie największe – odpowiada – Od dwóch do czterech tysięcy hektarów w zależności od zasług bojowych tych, których nagrodzi Rzesza i NSDAP.
— To znaczy Himmler?
— Tak. Praktycznie gruntami, fabrykami i kopalniami na wschodzie Europy miało rozporządzać biuro Himmlera.
Pewnego razu dyskutowaliśmy na popularne tematy. Kiedy Stroop zauważył, że Słowianie i narody wschodnie są płodniejsze od Niemców, zapytałem, czy Himmler się nie zastanawiał, że rozrodczość Rosjan, Białorusinów i Ukraińców mogłaby zagrażać (po wygranej przez Hitlera wojnie) niemieckiej dominacji.
— W rozmowach i planach na ten temat w sztabie Reichsführera SS dyskutowaliśmy o zagrożeniu szybkiego wzrostu autochtonicznej ludności. W początkowej fazie gospodarczego zagospodarowania Ukrainy ta populacja byłaby nam potrzebna, szczególnie w związku z intensyfikacją rolnictwa i przemysłu przetwórczego. Później, w miarę mechanizacji rolnictwa i przemysłu, prawdopodobnie mielibyśmy nadmiar Ukraińców. Istniały różne koncepcje rozwiązania tego problemu. Miałem swój plan, ale opowiadać go nie będę.
Po pewnym czasie w rozmowach na inne tematy odkryłem projektowaną przez Stroopa metodę „etapowego" ludobójstwa. Akurat rozmawialiśmy o alkoholizmie i narkotykach. Stroop był zwolennikiem ograniczonego spożywania napojów alkoholowych. Miał też poglądy na temat stopnia alkoholizacji innych narodów. O Francuzach mówił, że to kraj winnych alkoholików, którzy od nadmiernego spożycia wina cierpią na marskość wątroby. Anglosasi, według niego, stale zalewają się whisky. „Polacy, Rosjanie, Ukraińcy i Skandynawowie – to wszyscy pochłaniacze napojów spirytusowych".
— Dlaczego nie dać Ukraińcom dużo wódki, skoro tak jej chcą, — powiedział kiedyś, — Również trzeba im pozwolić śpiewać, bo śpiewają naprawdę pięknie. Jeśli wódka, mocna wódka będzie tania i można będzie ją wszędzie kupić, to Ukraińcy byliby nam wdzięczni za ułatwienie dostępu do tej przyjemności.
Innym razem, opowiadając o milionowych nakładach sowieckich książek i gazet, Stroop powiedział do Schielkego:
— Oczywiście, produkcję drukowaną w języku rosyjskim i ukraińskim ograniczylibyśmy do nielicznych gazet, śpiewników, modlitewników i literatury rozrywkowej.
— Ale w każdym ukraińskim czy rosyjskim domu, — powiedział Schielke, — od dawna przechowywane są sowieckie wydawnictwa, tanio i w dużych nakładach drukowane w ZSRR. Domowe biblioteki – narzędzie samokształcenia okupowanej przez nas ludności – podtrzymywałyby ich odrębność i patriotyczne postawy.
— Na to jest wyjście, — zauważył Stroop. - Trzeba byłoby stworzyć specjalne monopolowe sklepy, gdzie w każdej porze i po niskiej cenie sprzedawaliby mocne napoje alkoholowe, ale tylko w zamian za przyniesiony makulaturę książkową i gazetową.
Dusigrosz Stroop przygotowywałby na jednym ogniu (gdyby się udało) dwa dania. Doprowadzałby ukraiński naród do totalnego alkoholizmu, psychologicznej i biologicznej degeneracji ludności. Jednocześnie za wódkę Stroop odbierałby istotę narodowego bogactwa – drukowane słowo. Diabelski pomysł! Chcieli zniszczyć „Untermenschów" (Untermensch-podczłowiek) kulą, obozami śmierci, a w przyszłości – również alkoholem".
Tutaj przerwiemy rozważania Stroopa i Moczarskiego i wrócimy do naszych czasów. Łatwo zauważyć, że w rzeczywistości plany SS na Ukrainie dzisiaj są realizowane udarnymi, zaprawdę stachanowskimi tempami.
Po prostu statystyka:
- 63% ukraińskich dzieci w wieku 15 lat ma już doświadczenie z paleniem, 91% — już spożywało alkohol, a 14% — paliło marihuanę. O tym świadczą wyniki badania Ukraińskiego Instytutu Badań Społecznych im. O.Jaremki, przeprowadzonego przy wsparciu Funduszu Narodów Zjednoczonych na rzecz Dzieci (UNICEF). Według opinii Gennadija Zilberblata, głównego narkologa obwodu kijowskiego, w ostatnim czasie na Ukrainie nastąpił wybuch piwnego alkoholizmu: jeśli 10-15 lat temu chorych z taką zależnością było jeden-dwóch na stu alkoholików, to teraz — ponad dziesięciu.
- Zakładnikami niskich stopni można nazwać od 15% do 25% mieszkańców metropolii. Przy czym to wcale nie zawsze przedstawiciele „dna społecznego": w szeregach uzależnionych od piwa niemało wykształconych i całkiem dobrze sytuowanych ludzi.
- 4,5% ludności zdolnej do pracy na Ukrainie jest uzależnionych od alkoholu! Statystyka zmarłych i chorych z powodu pijaństwa przeraża: 10 tysięcy mieszkańców w wieku aktywnym umiera z powodu ostrych zatruć alkoholowych, marskości alkoholowej, psychozy alkoholowej. Ministerstwo Zdrowia Ukrainy poinformowało, że pod koniec 2009 roku pomocy lekarza psychiatry potrzebowało 1 171 133 Ukraińców, co stanowi 2,5% mieszkańców całego kraju. W porównaniu z rokiem 2000, kontyngent inwalidów wskutek zaburzeń psychicznych wzrósł o 18,7% i stanowi 594 osoby na 100 tysięcy ludności.
Weźmy inny aspekt, podniesiony w wypowiedziach Stroopa – kontrolę nad drukowanym słowem. Dziś większość obywateli Ukrainy nie ma dostępu do jakościowej informacji. Tylko 20-25% ludności regularnie czyta gazety, literaturę czyta tylko co dziesiąty. Co tam daleko szukać, ukraińskie wydanie wspomnień Moczarskiego wydano w ilości 1500 sztuk na pieniądze ambasady Polski na Ukrainie.
I jeszcze, patrząc na szaloną ilość różnych programów muzycznych i nie tylko na Ukrainie widać – tak tak, Stroop miał rację, zarządzać niewolnikami w ten sposób jest o wiele prostsze i efektywniejsze. Niewolnik, który przestał uświadamiać sobie, że jest niewolnikiem, nie rozumiejący związków przyczynowo-skutkowych, skazany jest na wieczne przebywanie w zagrodzie i obsługiwanie swoich panów. Dopóki nie zdechnie.
Obecni ukraińscy władcy z powodzeniem osiągnęli to, o czym w polskiej celi marzył Stroop. Już dawno rozkoszują się w swoich kilkutysięczno-hektarowych majątkach wykwintnymi francuskimi winami, które podaje dobrze „po europejsku" wyćwiczona służba. Na zamkniętych imprezach korporacyjnych śpiewa dla nich nie tylko cycata „Viagra", ale i piosenkarze światowego poziomu. Jedno się nie udało. Jeśli Stroop marzył o przekształceniu Ukrainy w ziemię płynącą „mlekiem i miodem", to nasza elita oligarchiczna jest tym zmartwiona najmniej. Ale to niuanse. Bo w każdym razie, chociaż Himmler i Stroop już dawno są martwi, ale ich dzieło żyje.
Ciąg dalszy tutaj: O jakiej Ukrainie marzyli generałowie SS. Żydzi, UPA i rola Galicji w planach III Rzeszy
Oryginał artykułu w języku rosyjskim tutaj