Fragmenty wspomnień Kazimierza Moczarskiego „Rozmowy z katem", opublikowane na „Chwyli" wywołały duży rezonans. Pierwsza część była poświęcona rozważaniom generała SS Jürgena Stroopa odnośnie przyszłości Ukrainy w składzie niemieckiej Rzeszy. Ciąg dalszy poświęcony jest jego działalności w Galicji na stanowisku zastępcy szefa SS i policji Katzmanna (nazwisko, jak widzimy całkiem nordyckie dla oficera SS – przyp. autora) z rezydencją we Lwowie. Przebywał tam krótko od lutego do kwietnia 1943 roku.
W tym fragmencie zobaczymy jakimi priorytetami kierowali się faszyści, budując swoją politykę narodowościową w Galicji. Rozpatrzymy również kwestię żydowską, ponieważ, jak wynika ze słów Stroopa, rozwiązanie kwestii żydowskiej i linia ukraińska były ze sobą ściśle splecione.
Więc Moczarski pyta Stroopa o to, co robił we Lwowie „w tym wspaniałym mieście":
— Byłem zastępcą generała Katzmanna w wielu sprawach. Dawał mi specjalne polecenia. Mieliśmy duże problemy z dywersantami AK (partyzantami Armii Krajowej – przyp. autora), a także nieliczną, ale bezczelną ukraińską partyzantką, związaną z tym skrzydłem (słabym, w końcu) ukraińskich ugrupowań, które zaczęły prowadzić ostrożną działalność podziemną przeciwko nam. Czasem powstawały trudności w stosunkach z oddanymi nam, ale mało zdyscyplinowanymi oddziałami SS-Galizien (dywizja SS „Galizien" – przyp. autora). Przy okazji, tutaj warto poczynić zastrzeżenie, ponieważ nabór do dywizji Waffen-SS „Galizien" rozpoczynał się w maju-czerwcu 1943 roku, a Stroop wyjechał ze Lwowa w połowie kwietnia, więc można przypuszczać, że tych słów nie mówił, albo mówił nieprawdę, albo mówił, opowiadając relacje swoich kolegów z SS, którzy pozostali we Lwowie.
Stroop starał się nie ujawniać Moczarskiemu niuansów swojej działalności w Galicji z oczywistych powodów. Jednak oczywiste jest, że właśnie tutaj udoskonalił metody pracy nad rozwiązaniem „kwestii żydowskiej", ponieważ zaraz ze Lwowa został skierowany do Warszawy, aby wykonać zadanie zniszczenia getta żydowskiego. Stroop przyznał, że jego przełożony Fritz Katzmann przesiedlił z Galicji 550 tys. Żydów. Getto lwowskie przestało istnieć jeszcze w styczniu 1943 roku, po czym utworzono 25 żydowskich obozów koncentracyjnych po tysiąc więźniów w każdym. Przy tym państwo wydzielało 5 złotych na utrzymanie każdego więźnia, z których tylko jeden złoty 60 groszy szło na wyżywienie i utrzymanie. Według wyliczeń Schielkego co miesiąc za pracę więźniów SS otrzymywało nie mniej niż 4 mln złotych miesięcznie. W gruncie rzeczy był to biznes Himmlera, który stał się poważną siłą ekonomiczną Rzeszy, biorąc pod uwagę skalę wykorzystania siły niewolniczej.
Teraz dotknijmy takiego momentu jak opór Żydów w Galicji. Oto co mówi Stroop:
„Po niezbyt udanej likwidacji gett w miastach i miasteczkach Galicji żydowscy uciekinierzy sprawiali Katzmannowi wiele kłopotów. Wielu Żydów uszło do lasów, gdzie przyłączyli się do polskich partyzantów. Mieli dużo broni, którą kupowali od naszych sojuszników – Włochów i Węgrów. Te leśne bandy nam poważnie przeszkadzały. Teren trudny do walk. Wzgórza, lasy, góry, zagajniki. Polska inteligencja i mieszczaństwo, a także kler katolicki dawali Żydom skuteczną pomoc. Chłopi również pozwalali im korzystać ze sklepów, piwiarni i stogów. Nawet ukraińscy chłopi czasem pomagali Żydom, choć w zasadzie Galicja (to słowo wymówił po ukraińsku) współpracowała z nami w akcji likwidacji Żydów, a do Polaków nie była lojalna. Wieczny bałagan w tym dystrykcie! I stałe zagrożenie.
— Raz jechałem do Rawy Ruskiej, do sztabu naszych wojsk, które walczyły z polsko-żydowskimi bandami w tym regionie. Dowódca, sturmbannführer SS opowiedział sytuację, która była trudna. Doszedłem do wniosku, że przeciwko tak chytremu i zdecydowanemu wrogowi nasze siły są niewystarczające. Gdy wracałem ze Lwowa, Żydzi ostrzelali z lasu mój samochód.
— Z tej sytuacji w dystrykcie Galicja wyciągnąłem pewne wnioski. Pierwsza faza eliminacji Żydów jest stosunkowo łatwa. Po prostu wpychasz ich do worka, jak kury. Pasywne masy nie tylko same idą, jak cielęta na rzeź do rzeźnika, ale i paraliżują aktywne elementy. Ci aktywni Żydzi nawet zorganizowani, nie mogą poradzić sobie z przestraszonym, histerycznym tłumem, nie kontrolują sytuacji i często sami giną z tłumem. Natomiast druga faza jest bardzo ciężka, ponieważ uciekinierzy – to ludzie zdecydowani, odważni, silni i zaradni.
— Poza tym ze Lwowa wyniosłem jeszcze jedną lekcję — opowiadał Stroop. — Mianowicie: zrozumiałem, że Żydzi mogą doskonale opanować technikę inżynieryjno-saperską. Zbadałem we Lwowie, Rohatynie i Złoczowie, a także w jednym z lasów, który był partyzancką bazą, system budowy bunkrów, umocnień, magazynów, sygnalizacji itd. Wiecie, nigdy byście nie uwierzyli, jakie to były wspaniałe schrony, kanały, korytarze, magazyny amunicji itd. Jakie pomysłowe urządzenia do ogrzewania i wentylacji! W Rohatynie widziałem żydowskie schronienie, które było podziemną salą-koszarami na 60 osób. Długość 30 metrów. Zbudowany głęboko pod ziemią ze słupków, betonowych filarów i stalowych belek. Pod sufitem dwa metry gruzu, ziemi, pokrytych trawą i klombami. W niepozornych krzakach zamaskowane wejścia wentylacyjne. Esesmani Katzmanna szturmowali ten bunkier przez kilka dni. Opór żydowskiego oddziału był zdecydowany. Nie wiadomo, jak zdobyć taką twierdzę. Pierwsze znalezione wejście – tylko żelazne drzwi. Gdy je rozwałali, zobaczyli korytarzyk. Weszli, a tu wybuch. Kilku esesmańców było ciężko rannych. Jeden wpadł w zamaskowaną siatką wilczą jamę i nabił się na pal. Zmuszeni byliśmy szukać innych wejść. Część żydowskich partyzantów została wybita. Nikt nie poddał się żywcem. Większość uciekła tajnymi podziemnymi korytarzami, których trasę poznaliśmy po kilku dniach. Okazało się, że Żydzi wykorzystali średniowieczne podziemne przejścia, którymi ludność kiedyś uciekała przed Tatarami.
Tej, drugiej, nielicznej grupy Żydów, tej syjonistycznej inteligenckiej elity nigdy nie można niedoceniać. Ich grupy kierownicze zawsze odznaczają się charakterem, wiedzą, zręcznością i siłą fizyczną".
Tutaj można się domyślić, że oddelegowanie Stroopa do tak skomplikowanego regionu jak Galicja było związane z jego bezpośrednim przygotowaniem przed Grossaktion in Warschau (Wielką Akcją w Warszawie).
Właściwie tutaj warto zatrzymać się na rozumieniu przez nazistów roli i znaczenia Galicji oraz jej perspektyw w Trzeciej Rzeszy. Naszym zdaniem jest to jeden z najbardziej interesujących momentów we wspomnieniach Moczarskiego, ponieważ tutaj w otwartej formie ujawnione są przyczyny zalotów nazistów do Ukraińców w Zachodniej Ukrainie.
Oto co mówił Stroop Moczarskiemu:
— W sytuacji wojennej, a w przyszłości – i powojennej, Galicja była ważnym narodowo i politycznie skomplikowanym regionem. Teren bogaty w zasoby, surowce mineralne, dobre ziemie. Liczne miasta, miasteczka i wsie, niejednorodnie zaludnione przez trzy narody (Ukraińców, Polaków i Żydów), a także narodowości i plemiona – takie jak Huculi, Ormianie, Łemkowie, Cyganie, ćwierć Węgrzy, ćwierć Austriacy i tak dalej. Poważne kontrasty ekonomiczne, językowe, kulturowe, a w Europie Nowego Porządku Lwowszczyzna musi być zunifikowana i spokojna. Stanowi naturalną bazę dla połączenia i komunikacji Europy Zachodniej i Centralnej z Południową Rosją, Ukrainą, Rumunią i dalej z Krymem, Kazakią, Morzem Czarnym i Kaukazem. Dlatego musieliśmy z trójki głównych grup narodowych – kiedy jakaś para, współpracując, działać przeciwko nam (w tym przypadku Żydzi i Polacy) – zrobić dwójkę. Chcieliśmy mieć tylko Polaków i Ukraińców. Zawsze można by było, z braku trzeciego, czyli Żydów, grać Ukraińcami przeciwko Polakom i mieć względny spokój.
Na tym wspomnienia Stroopa o ukraińskim okresie swojej „działalności" praktycznie się kończą. Jednak jest ostatni akcent, zasługujący na uwagę, który odnosi się bezpośrednio do samej Grossaktion in Warschau.
Ten moment dotyczy inspekcji, którą Stroop przeprowadził 18 kwietnia 1943 roku w getcie żydowskim w Warszawie na dzień przed jego likwidacją. Jürgen Stroop opowiada Moczarskiemu, jak przyjechał do getta i na jego granicy z „aryjskimi" domami sprawdzał funkcjonowanie tzw. kordonu, składającego się z tzw. askari. Askari nazywano żołnierzy, rekrutowanych z tubylców, muzułmanów w byłych niemieckich koloniach. Oto jak ich charakteryzował Stroop:
— „Nazywaliśmy askari ochotników pomocniczych służb SS, których rekrutowano z autochtonicznej ludności Europy Wschodniej. Głównie byli to Łotysze, Litwini, Białorusini i Ukraińcy. Szkolono ich w SS-Ausbildungslager (obozie szkoleniowym) Trawniki pod Lublinem. Nie byli to najlepsi żołnierze, choć i nacjonaliści i antysemici. Młodzi, najczęściej bez średniego wykształcenia, z dzikim poziomem kultury i skłonni do przemocy, ale posłuszni, fizycznie wytrzymali i twardzi wobec wroga. Wielu „askari", użytych w Grossaktion (szczególnie w początkowych działaniach) – to Łotysze. Nie znali języka polskiego, dlatego trudno im było znaleźć wspólny język z ludnością Warszawy. Nas to w pełni zadowalało. Nazywaliśmy ich także Trawniki-Männer.
— Gdy opuszczałem getto — zakończył opowieść o swojej inspekcji Stroop — usłyszałem w pobliżu, z „aryjskiej" strony strzał. Pobiegłem. To strzelił młodziutki „askari", Łotysz w czarnym płaszczu. Zbeształem go jak psa, a on stoi na baczność i głupawo, ale otwarcie mówi: „Tak nudno, panie poruczniku (wziął mnie za porucznika)...kiedy w końcu zaczniemy odstrzelować te zwierzęta za murami żydowskiego zoo?" — pyta on, co dziwne, po niemiecku, choć w języku „Negerdeutsch" (murzyńskim niemieckim lub łamanym niemieckim). Ten blondyn (miał aryjskie pochodzenie) dostał ode mnie rękawiczką w twarz i reichsmarkę w łapę. Na askari mogłem polegać!".
Chyba na tym nasza retrospektywna podróż z Jürgenem Stroopem i Kazimierzem Moczarskim zakończy się właśnie w tym punkcie. Niewątpliwie zainteresowanemu czytelnikowi warto przeczytać całą książkę polskiego dysydenta — naprawdę tego warta.
Jürgen Stroop został powieszony o 19:00 6 marca 1952 roku na mocy wyroku polskiego sądu. Kazimierz Moczarski wyszedł z polskiego więzienia 24 kwietnia 1956 roku. W 1977 roku po raz pierwszy wydał tę książkę.
Co się tyczy naszej współczesności, to po przeczytaniu „Rozmów z katem" nasuwają się pewne wnioski:
Po pierwsze, jak i ponad pół wieku temu, oczywiste jest, że nikt nie będzie rozwiązywać naszych problemów za nas. Ukraina była, jest i, jak się wydaje, będzie instrumentem dla rozwiązywania celów i zadań większych narodów i państw. Dokładnie do tego momentu, póki nie dorośniemy do prostej myśli, że ani Zachód, ani ktokolwiek inny „nam nie pomoże". Pomóc możemy tylko sami sobie. Dziwne, że tak prosta myśl do tej pory nie opanowała umysłów i 20 lat błądziliśmy po omacku w „prawidłowym wyborze geopolitycznym".
Po drugie, nie zauważyliśmy, że najstraszniejsze plany nazistów wobec Ukrainy okazały się zrealizowane lub są realizowane. W gruncie rzeczy istnieją dwie równoległe rzeczywistości, jak w opowieściach Stroopa – rzeczywistość panów, gdzie jest wyższe sfery, muzyka, podróże po Europie i rzeczywistość niewolników, gdzie beznadziejna walka o kawałek chleba, choroby, alkoholizm i regularna dawka śpiewania w TV, żeby życie nie wydawało się gównem.
Z tego punktu widzenia oświadczenia, które dziś składają urzędnicy, całkowicie odzwierciedlają istotę naszego systemu kastowego. Panowie życia już nawet nie ukrywają swojej rozkoszy istniejącym stanem rzeczy. Tak wczoraj na międzynarodowym forum w Kijowie wiceszef MSZ Ukrainy Ołeksandr Horin stwierdził dosłownie, że lata, które minęły po rozpadzie Związku Radzieckiego, dla Ukrainy były „jedną z najlepszych epok". „Postkomunistyczne 20 lat było jedną z najlepszych epok" — powiedział (jeszcze by!)
„Żyjemy w szczęśliwych czasach" — dodał urzędnik. Horin wyjaśnił, że obywatele mają znacznie więcej możliwości samorealizacji, a poziom życia stopniowo się poprawia. „Lepiej zaczęli żyć" — uważa. To, że procent 80-90% ludności kraju poza ramami tego raju na Ziemi pan Horin ewidentnie nawet nie wie. Zresztą, czy jemu, jak i Stroopowi w swoim czasie, myśleć o losie untermenschów (niedoludzi).
Dlatego totalna dehumanizacja, która brzmi w każdej linii wspomnień Stroopa, dawno już stała się rzeczywistością na Ukrainie, tym samym piekłem społecznym, w którym żyjemy. Nie tak bardzo różnimy się od tych Żydów, którzy „jak cielęta na rzeź do rzeźnika" stadnie szli na rzeź. Jak pamiętamy, Stroop mówił, że tylko nieliczni myślący przedstawiciele narodu żydowskiego zdołali stawić opór faszystom. Tym samym wnieśli swoją cegiełkę w klęskę faszyzmu, często ceną swojego życia. Ostatecznie zło zostało ukarane.
Warto się zastanowić.
Po temacie: O jakiej Ukrainie marzyli generałowie SS i jak realizujemy plan Himmlera. Część I
Oryginał artykułu w języku rosyjskim tutaj